sobota, 9 czerwca 2012

Pierwsze dni z kotem

Duszek jest u nas już tydzień - choć wydawałoby się, że znacznie dłużej. On przyzwyczaił się do nas, a my do niego. Stał się znacznie mniej nieśmiały, co ma swoje plusy i minusy - z jednej strony często nam towarzyszy, łasi się i przytula, z drugiej strony zaczął rozrabiać. ;) Nie możemy go oduczyć gryzienia kabla od zasilacza do laptopa, choć powoli robimy postępy - za każdym razem, kiedy kot gryzie kabel (i nie przestaje po głośnym "nie" i odsunięciu go - "pierwsze ostrzeżenie" ;)), wylatuje z naszego pokoju na jakiś czas (tj. grzecznie wystawiamy go za drzwi ;)). Chyba zaczyna rozumieć, że to mu się po prostu nie opłaca.
Duszek największą ochotę na rozrabianie ma w środku nocy. Dostaje wtedy mini-ADHD; hasa po meblach, atakuje kable, goni pluszową mysz i sporadycznie poluje na moją stopę. Ponieważ właśnie trwa sesja i każda minuta snu jest na wagę złota, w połowie tygodnia miałam mały kryzys i nie dość, że ogarnęło mnie przerażenie na myśl o podjętej przez nas decyzji (tj. wzięciu kota),  to stresowałam się powrotem do domu (byłam w innym mieście) i powtórką nocnej walki z rozbrykanym kotem. Na szczęście moje samopoczucie dość szybko wróciło do normy, a i kot trochę się uspokoił. Tak się chyba układa krzywa nastroju po każdej ważnej decyzji czy zmianie w życiu (ślub, dziecko, przeprowadzka, nowy zwierzak) - najpierw wielka euforia i wszystko jest idealnie, potem kryzys i wszystko jest okropnie, w końcu stabilizacja. Oczywiście im większa waga tejże decyzji/zmiany, tym dłużej trwa każda z faz. W moim przypadku chyba już weszłam w fazę stabilizacji. :)
Poza tymi małymi "trudnymi zachowaniami" - które są zresztą usprawiedliwione u półrocznego, ciekawskiego maleństwa - kotek jest niesamowicie kochany. Towarzyszy nam przez większość dnia. Bardzo dużo gada, we wszelkich możliwych tonacjach. Chętnie odpowiada na pytania. Na przykład:

1. Ja jestem w przedpokoju, mój narzeczony w kuchni, kot w salonie (o czym jeszcze nie wiedziałam). Zaglądam do kuchni i pytam narzeczonego:
- Gdzie jest kot?
Na co z salonu rozlega się głośne:
- Miaaau!

2. Dushan zjadł duże piórko, które wygrzebał z poduszki. Zaniepokojona, pytam go retorycznie:
- No i co, smakowało, głupku?
- Miaaau!

Jest niezwykle cierpliwy - można mu spokojnie obejrzeć zęby, poduszki łapek, czy nawet zupełnie bez nerwów i pośpiechu usunąć nitkę, która zaczepiła się o pazur. Gdy odwiedzili nas moi rodzice, bez problemu dawał się głaskać, przytulać i brać na ręce.
Okazało się też, że zyskaliśmy rewelacyjny budzik - kot codziennie ok. 9:00-9:30 zaczyna po nas chodzić i miauczeć. Ponieważ jednak nie jest to zbyt wczesna pora, miauczenie Duszka jest słodkie i nienachalne, a ponadto przytula się do nas i dotyka mokrym noskiem do twarzy, wstajemy z łóżka z uśmiechem.

Oczywiście wcisnął się już we wszystkie kąty mieszkania. Nawet te, w które ciężko się wcisnąć.



 Jest coraz większy, a zostało mu jeszcze przynajmniej pół roku dorastania. Ciekawe, ile będzie ważył? Na dzień dzisiejszy: 4,2 kg.


Na poniższym zdjęciu Dushan - prawie przez sen - mocno zaciska swoją łapkę na moim palcu. Jak niemowlak.


Kot ma jak na razie dwie ulubione "miejscówki" do spania (i niestety żadna z nich nie jest pięknym posłaniem, które kupiłam mu za resztkę pieniędzy, jaka mi została pod koniec maja - omija je szerokim łukiem :<) - komodę w salonie i najwyższą półkę w sypialni. 




Dushanka spotkały w tym tygodniu dwie dość stresujące przygody.

Po pierwsze, został... wykąpany! Dla nas było to chyba nie mniejszym szokiem niż dla niego, ponieważ absolutnie nie mieliśmy tego w planach. Przyczyny kąpieli nie chcę opisywać ze szczegółami na blogu, gdyż jest dość nieapetyczna (powiem tylko, że owa przyczyna pojawiła się tuż po jego wyjściu z kuwety), jednak uwierzcie mi na słowo - kąpiel była absolutnie nieunikniona.
Biedak płakał wniebogłosy i oczywiście strasznie się wyrywał, jednak jakoś przetrwał. Co więcej:
1) w ogóle nas nie podrapał ani nie pogryzł
2) wrócił do psychicznej równowagi właściwie już przy wycieraniu ręcznikiem
3) nie obraził się na nas ;)

Po drugie... po raz pierwszy w życiu zobaczył psa.
Jeszcze zanim wzięliśmy Dushana, zastanawialiśmy się jak przyzwyczaić kota do dorosłego psa (i vice versa). Mój pies mieszka obecnie z moimi rodzicami. Zamierzamy zostawiać kota pod ich opieką, gdy będziemy gdzieś wyjeżdżać. Rodzice natomiast w analogicznej sytuacji będą nam zostawiać psa. Zwierzaki muszą się polubić lub przynajmniej zaakceptować, nie ma wyjścia.
Ich pierwsze spotkanie przebiegło niestety dość burzliwie.
Na początku pies traktował kota jak powietrze (był bardziej zainteresowany zawartością swojej miski ;)), kot natomiast przyglądał mu się z ogromnym zaciekawieniem z bezpiecznej odległości. Gdy już wreszcie oba zwierzaki zwróciły na siebie uwagę i pies ruszył w stronę kota (na smyczy, na wszelki wypadek), Dushan zjeżył się i zaczął prychać (pierwszy raz widzieliśmy go wkurzonego), na co Baster go obszczekał i próbował pogonić. 
Dushan schował się za kanapą, co jakiś czas ostrożnie zza niej wyglądając i łypiąc na kudłatego intruza.
Gdy już obaj panowie trochę ochłonęli, wzięłam Dushana na kolana. Baster znów zaczął go całkowicie ignorować. Zawołałam go do siebie, spróbowałam skierować jego uwagę na kota (każde jego nieagresywne zachowanie względem kota nagradzaliśmy ciasteczkiem).
W końcu udało się! Podszedł do Dushana, zbliżył do niego nos i powąchał. Był tak zaintrygowany, że próbował wskoczyć mi przednimi łapami na kolana, aby zobaczyć kota z bliska. Obawiałam się jednak aż tak bliskiego kontaktu, więc trochę go przyhamowałam. Oczywiście dostał ciacho. :) Dushan już nie prychał.
Mimo wszystko wygląda na to, że jeszcze długa droga przed nami. Nie sądzę też, żebyśmy kiedykolwiek zostawili tych dwóch dżentelmenów samych ze sobą.

 

Mamy nadzieję, że kolejny tydzień będzie mniej stresujący. :)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz